PoOglądane: Trainspotting (1996r.)



     Czym film musi zasłużyć sobie na miano ,,kultowego”? Ponadczasowością historii? Nowinkami technicznymi zastosowanymi przy kreowaniu przełomowych efektów specjalnych? Czy może niedefiniowalną przez nikogo ,,oglądalnością”, niekoniecznie określaną przez krytyczne oko krytyków bądź wyniki sprzedażowe w pierwszych dniach premiery? Dla mnie osobiście najważniejszym z elementów określającym kultowość są wywarte pierwsze wrażenia przy seansie – kiedy pomimo upływu lat od premiery i być może po obejrzeniu wielu innych podobnych produkcji podejmujących tą samą tematykę zapada nam on w pamięci i interpretujemy ją w odmętach swojej głowy na nowo, kiedy nie możemy przejść do innej produkcji bez kolejnej interpretacji obejrzanych scen. I wiecie co? ,,Trainspotting” wpisuje się w tą definicję i to z nawiązką.
     Tematyka uzależnienia narkotykowego nie należy do najłatwiejszych. Oglądając poczynania bohaterów coraz bardziej staczających się w nałóg, poświęcając dla niego rodzinę, pracę oraz swoją godność popadamy razem z nimi w depresję i nam samym udziela się mroczny i ponury realistycznie nastrój. Tutaj nie mamy wyjątku – śledzimy epizody z życia przyjaciół ze szkockiego blokowiska którzy zatracają się w swoim nałogu w jednej z tamtejszych melin i tak - nie jest to przyjemny widok. I oczywiście momentami jest depresyjnie (co się stało niczego winnemu niemowlakowi), surrealistycznie (między innymi obraz oczami Rentona – w tej roli Evan McGregor -  w ,,najgorszym kiblu w Irlandii"), obrzydliwie (,,gówniana” pobudka jaką przeżył Spud – Ewen Bremnen), a nawet przerażająca (legendarna już scena halucynacji głównego bohatera będącego na detoksie). Jednak jakimś cudem pomimo ogromnego bagażu emocjonalnego atakującego na nas z ekranu depresyjny nastrój nas nie pochłania ani nie przytłacza.
     Duża w tym zasługa powściągliwości scenarzysty Johna Hodge – nie jesteśmy tutaj zanudzani genezą popadania głównych bohaterów w zgubne nawyki. Motywacja ich ucieczki w nielegalne psychiczne akceleratory umotywowana jest już w pierwszych kilku minutach projekcji i przedstawiana pod postacią monologu Rentona – i nie dość, że wyjaśnienie jak najbardziej wystarczy nam na uzasadnienie ich szaleństwa pogłębiania nałogu, to dodatkowo zasiewa w nas ciekawość dalszych ich losów. Tym właśnie sposobem głównie to nas interesuje – nie znając ani ich dzieciństwa, ani sytuacji które na nich wpłynęły, ale za to poznając w telegraficznych skrócie ich sposób patrzenia na świat wszystkie karty mamy wyłożone na stół, przez co nie rozwodzimy się nad portretami psychologicznymi – sami je odkryjemy w ramach prezentowanej historii.
     A ta prezentacja nie mogłaby się udać bez bardzo intensywnie i realnie zarysowanych postaci. Niemal wszyscy aktorzy prezentują się tutaj w życiowej formie – czy to żyjący tylko bieżącą chwilą, z system wartości typowego nastolatka McGregor, podatny na wpływy Bremner, albo szalony, zepsuty i psychopatyczny Robert Carlyle grający Begbiego. Ten realizm zyskuje także dzięki obsadzeniu całej historii w realiach brytyjskich blokowisk – kochających piłkę nożną, piwo i puby – co dodaje namacalnego wydźwięku.
     Nie możemy także zapomnieć o smaczkach jakimi raczy nas reżyser Danny Boyle. Bardzo dobrze poradził on sobie z problemem przedstawienia narkotykowych halucynacji w przekonujący, mimo że surrealistyczny sposób. Urywany chaotyczny montaż podkreślony mocną rokową muzyką, zmiana perspektywy przy kolejnych ,,odlotach”, czy świetna scena wniknięcia w szczelinę podłogi, kiedy to główny bohater Renton mało nie zszedł z tego świata. Ciekawymi zabiegami montażowymi jesteśmy raczeni przez cały seans i co należy podkreślić nie powodują one monotonii ani co gorsza zmęczenia naszych oczu. W 100-u procentach spełniają swoją funkcję podkreślając oryginalność historii.
     Od razu zaznaczam – nie każdemu ten film przypadnie do gustu. Podejmuje temat ciężki, temat niezwykle bieżący. Ukazuje narkomanię z najbardziej obrzydliwej i strasznej strony, a jednocześnie ciężko tu doszukiwać się potępienia dla tego nałogu czy nawet prostego przekazu moralizatorskiego. Dlatego po seansie najprawdopodobniej wystawicie jedną z dwóch ocen – zachwycony albo zawiedziony. Ale co do jednego możecie być pewni – nie przeminie on w Waszej pamięci niezauważalnie. I między innymi dlatego wystawiam pierwszą z ocen.
                                                                                                                                               Ocena: 9/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PoOglądane: Piątek trzynastego (1980r. - 2001r.)

PoOglądane: K-PAX (2001r.)