PoOgladane: Okja (2017r.)



     Wszyscy którzy widzieliście zwiastun do tego filmu, strzeżcie się. Nie otrzymacie bowiem kina familijnego z gatunku ,,Uwolnić orkę” ani wyciskającego łez na wzór ,,Mój przyjaciel Hachiko”. W sumie ciężko określić dokładnie gatunek filmu. Mamy tu pokazaną silną więź między dziewczynką oraz stworzeniem mającym po trochu z świni, hipopotama i psa. Pojawia się krytyka na konsumpcjonizm i bezduszne myślenie wielkich korporacji nastawionych tylko na zysk, wspieranych przez dwulicowych celebrytów. Mamy także prostą jak drut intrygę, oraz bohaterskich protagonistów gotowych pomóc nieszczęśliwemu zwierzęciu. Każdy więc powinien znaleźć coś dla siebie, lecz niestety w przypadku tej produkcji można użyć stwierdzenia ,,jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”.
     Tytułowa Okja jest jedną z 26-ciu superświń – tak, ta nazwa pojawia się w filmie – rozmnożonych i rozesłanych po całym świecie w celu określenia jej optymalnej i najbardziej wydajnej hodowli. W ciągu dziesięciu lat swojego życia zaprzyjaźnia się z wnuczką przydzielonego do niej gospodarza i przedstawienie jej niezwykle bliskiej relacji z dziewczynką o imieniu Mi-ja (bardzo dobra rola znanej w Korei Seo-hyeon Ahn) jest najmocniejszym punktem filmu. I tutaj pozytywy się kończą, ponieważ nie dość że robi się przewidywalnie (oczywiście zła korporacja przyjeżdża odebrać superświnkę, której nomen-omen są właścicielem), to zanim się obejrzymy zostajemy wciągnięci w vege-propagandę podpartą wyniosłymi tekstami pacyfistycznej organizacji. I o ile nie mam nic przeciwko propagowaniu wartości skierowanych do ogółu przedstawionych w jasny i czytelny sposób (weźmy choćby produkcję promującą chrześcijańskie wartości ,,Czy naprawdę wierzysz?”), które u widzów o odmiennych przekonaniach nie powodują chociaż odruchu wymiotnego, o tyle jeśli film jest totalnie nielogiczny i pełen błędów takie rzeczy są nie do zaakceptowania.
     Sam podstawa fabularna nie trzyma żadnego fundamentu. Firmie opłaca się wędrować w niezwykle trudno dostępne miejsce w górach (co jest wyraźnie podkreślone) w celu zaprezentowania propagandowo pięknego okazu zwierzęcia. Wszystko trzymałoby się kupy, gdyby nie to że w późniejszych scenach otrzymujemy pełen plan tysięcy (a nie 26-ciu jak początkowo zapowiadano) przedstawicieli rasy superświń (ahh ta nazwa…), i dodatkowo na siłę wciśnięty happy end. Pomimo że Mi-ja na samym początku nie mogła wykupić swojej przyjaciółki, w finale nagle mogła to zrobić za tę samą kwotę(!).
     Być może brak logiki włodarzy firmy Miranda (w podwójnej roli Tilda Swinton) miał za zadanie uwidocznić ich zaślepienie pogonią za pieniądzem, co miało przysłużyć się ich krytyce. Faktycznie otrzymaliśmy grubo przerysowany obraz korposzczurów, gdzie aż dziw bierze, że tacy idioci mogliby zarządzać przez wiele lat firmą i utrzymać ją na rynku. Na siłę można doszukiwać się odniesień – może chodzi a zanikanie ludzkich odruchów i inteligencji wraz w osiąganiu swojego statusu – ale raczej popadam tutaj w nadinterpretacje.
     Nie mogę nie wspomnieć o scenie pokrycia Okji przez samca, które jest zaprezentowane z taką ilością negatywnych emocji i traumy której nie ujrzymy w niejednej scenie gwałtu w filmach typu ,,rape and revenge”. Tutaj moje zażenowanie mieszało się z chęcią wybuchnięcia głośnym śmiechem. (P.S. Jeżeli ktoś zarzuca mi brak uczuć zachęcam do obejrzenia jednego z programów BBC czy National Geographic – natura nie raz bywa okrutniejsza).
     Największym problemem filmu jest brak wyraźnej grupy odbiorców do której jest skierowany. Prostota, liniowość i płaskość fabuły oraz banalny humor sytuacyjny wskazuje na młodszych widzów, jednak ilość bluzgów pojawiających się w dialogach spowodowało narzucenie kategorii wiekowej 15+. W tym wieku też próżno szukać osób nie wiedzących skąd bierze się mięso na domowy obiad, a przez dłuższą scenę czujemy się niemal jak na wycieczce w ubojni. Kogo ta produkcja ma uświadamiać? Sumując dostaje się po trochu wszystkim: korporacją, dwulicowości szarych ludzi, gwiazdą TV, czy nawet bojownikom walczących o dobro biednych zwierzątek – sami ujawniają swoją hipokryzję przez łamanie ,,30-to letniego kodeksu”, a w pamięci i tak zostaje tekst jednego vege-kochanka do drugiego: ,,Misiu, zjedz tego pomidorka bo zbladłeś” – i to jest jedyny moment w którym to szczerze się zaśmiałem.
     Przyjemność i głębie obrazu wydobędą tylko skrajni vege terroryści, dla których ten film zapewne stanie się kultowym w swojej prostocie i w sumie z przedstawieniu obrazu z jednego punktu widzenia.  Nie zrozumcie mnie źle – jak komuś wystarcza zielenina na talerzu to jego sprawa. Ale jak chcesz zabrać słoninkę z mojego, to, się delikatnie mówiąc, wścieknę. A takie wrażenie miałem przez cały seans.
     Dlatego mięsożercy omijajcie ten tytuł. Lepiej skoczcie sobie do kuchni po kanapeczkę z polędwicą – tak jak ja po seansie.
Ocena: 4/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PoOglądane: Trainspotting (1996r.)

PoOglądane: K-PAX (2001r.)