PoOglądane: Valerian i Miasto Tysiąca Planet (2017r.)
Luc Besson
zabierając się za tworzenie projektu ,,Valerian i Miasto Tysiąca Planet”
postawił wszystko na jedną kartę. Największy budżet w historii europejskiej
wytwórni oraz planowane (oczywiście pod warunkiem sukcesu pierwszej części)
kilkanaście (!) odsłon serii jeszcze przed premierą rozpoczynającego ją filmu uwidoczniło
wiarę jaką pokładał twórca ,,Piątego elementu” oraz ,,Leona zawodowca” w tym
projekcie. Jednak wyniki w międzynarodowym boxoffice kolejny raz udowodniły, iż
nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu tylko należy poczekać na chociażby
pierwsze opinie widzów. W tym wypadku nie byli już oni tak przychylni jak
spodziewali się twórcy, a powody ku temu nie są do końca jednoznaczne.
Ciężko mi tutaj
doszukiwać się różnic podług komiksowego pierwowzoru (z prostej przyczyny – nie
miałem przyjemności go czytać), jednak i bez tej wiedzy można stwierdzić, iż
Besson podjął dodatkowe ryzyko obsadzając w roli tytułowej Dane DeHaana. Co do
jego gry aktorskiej nie można mieć żadnego zarzutu. Jego Valerian pod względem
charakteru, odwagi i szaleństwa przywodzi na myśl mieszankę cech bohaterów tak
nam dobrze znanych z kina lat 90-tych z domieszką cwaniactwa, improwizacji oraz
inteligencji. Jednak, z całym szacunkiem, patrząc na jego cechy fizyczne ciężko
przypiąć mu tytuł ,,majora” oraz uwierzyć iż jest najlepszy swoim fachu -
całkowicie wyróżnia się pod tym względem patrząc na całą gamę protagonistów w
gatunku. Partnerująca mu Cara Delevingne jako Sierżant Laureline idealnie
wpisuje się w kanwę Bessonowskich bohaterek – atrakcyjna blond dziewczyna z
dużymi oczami potrafiąca skopać tyłki. Pomimo przywdziewania jednego wyrazu
twarzy w każdej scenie udało się jej wytworzyć wyczuwalną chemię z DeHannem i
jej brak zdolności aktorskich nie irytuje.
Lwia część
ogromnego budżetu wydanego na produkcję tego filmu spływa na nas już w
pierwszych scenach. Poczynając od genezy powstania tytułowego ,,Miasta Tysiąca
Planet” w rytm piosenki Davida Bovie’go (scena przywodzi na myśl mimowolnie tą
z ,,Marsjanina” Ridley’a Scotta), kiedy to mamy zaprezentowane coraz to nowe
rasy zamieszkałe we wszechświecie, po ilość barw, przejrzystość i jakość
wykreowanych lokacji i mieszkańców nieznanej nam – na początku - planety w
kolejnych ujęciach zapiera dech w piersiach i doprowadza nasz układ wzrokowy
niemal do orgazmu. I właśnie ten wykreowany od podstaw świat jest jednym z
największych atutów produkcji. Oryginalny, jednocześnie przemyślany, gdzie
każda rasa ma swoje miejsce i rację bytu, a dodatkowo podane są w grafice na
poziomie słynnego ,,Avatara”.
W te wszystkie
techniczne aspekty jest wrzucona dość ciekawa historia z rodzaju ,,miało być
rutynowo a wyszło jak zawsze”. I pomimo że nie ma jakoś zbyt wiele twistów i
zwrotów może się ona podobać. Film przecież nie aspiruje w granice kina
ambitnego, ma służyć czystej rozrywce i swoją rolę spełnia pomimo że w finale
dorzuci nieco debaty na temat środków dążenia cywilizacji do przetrwania, ale
ani na moment nas to nie przytłacza czy psuje zabawę. Niestety zwartość i
przejrzystość fabuły zostaje zepsuta przez niemal półgodzinny wątek z kosmitką
Bubble graną przez Rihanne. Scena z tą postacią niż nie wnosi do całej historii
i sprawia wrażenie wrzuconej na siłę by pokazać wszystkie talenty barbadoski, a
jednocześnie wybija nas z rytmu i wprowadza niepotrzebny chaos.
,,Valerian i
Miasto Tysiąca Planet” jest typową ucztą dla fanów kina science fiction z
domieszką fantastyki. Oglądanie wykreowanego od podstaw świata sprawia nam
przyjemność, a idealnie dopasowany soundtrack wprowadza nas w klimat akcji.
Jest klika niedociągnięć czy niejasności które momentami wprowadzają chaos na
ekranie, jednak in tak prezentuje się to dużo lepiej niż większość aktualnych
produkcji z gatunku. A jeżeli liczycie głównie na doznania wizualne jest to dla
Was pozycja obowiązkowa.
Acha, jeszcze
jedno – pomimo że to film Luca Besson nie ma w nim sceny dachujących
policyjnych peugeotów 206.
Komentarze
Prześlij komentarz