PoOglądane: Listy do M (2011r.)



     Święta Bożego Narodzenia z roku na rok bardziej kojarzą nam się z wysypem reklam telewizyjnych ze świątecznym przesłaniem już w końcu października, wszędobylskimi promocjami w sklepach oraz z jedną wielką nerwówką przy wyborze prezentów. Kino także korzysta z przyjętego trendu i możemy rok do roku wybrać się na projekcje związane ze Świętym Mikołajem czy przedstawiające pozytywne przemiany postaci pod wpływem świątecznej ,,magii”. O ile większość produkcji skierowana jest do najmłodszych widzów i tylko oni będą czerpać satysfakcję z seansu, o tyle raz na jakiś czas powstaje film godny obejrzenia i polecenia. I jeszcze milszym jest zaskoczenie, kiedy otrzymujemy tak interesująca historie z naszego rodzimego podwórka.
     Oto mamy przedstawionych kilka wątków powiązanych ze sobą w mniej lub bardziej zawiły sposób, których czas przypada w wigilię Bożego Narodzenia. Bohaterowie borykają się ze swoimi codziennymi obowiązkami, przeżywają miłosne rozterki, próbują rozwiązać rodzinne dramaty czy po prostu starają się przetrwać czas świąt który z założenia powinien przynosić radość i szczęście, a nie przypominać o bolesnych chwilach w życiu. Twórcy ewidentnie inspirowali się brytyjskim ,,To właśnie miłość” z 2003 roku, ale poza formą narracji oraz koncepcją projektu próżno doszukiwać się innych podobieństw – no może poza zaangażowaniem w film samych najbardziej rozpoznawalnych i będąc na topie aktorów.
     Siła polskiego projektu jest w głównej mierze różnorodność wątków oraz bohaterów. Mamy tu przedstawicieli niemal każdej klasy społecznej, od wysoko usytuowanego, inteligenckiego małżeństwa Wojciecha (Wojciech Malajkat) i Małgorzaty (Agnieszka Wagner), przez prezentera radiowego Mikołaja (Maciej Stuhr) wychowującego samotnie syna Kostka (Jakub Jankiewicz), małżeństwo Lisieckich (Piotr Adamczyk razem z Agnieszką Dygant) przechodzące kryzys, po lekkoducha i lowelasa Melchiora (Tomasz Karolak), który dorabia się w okresie świąt jako Święty Mikołaj i szczerze nie znosi swojej pracy. To jest oczywiście tylko część historii zaprezentowanych w filmie. Ich połączenie i wzajemne przenikanie się jest zrobione tak gładko, lekko i przyjemnie że ani na chwilę nie tracimy koncentracji ani nie gubimy się w tej dużej ilości postaci.
     Dodatkowo mamy tutaj bardzo zgrabnie zbalansowany wydźwięk filmu. Czasem się wzruszymy, czasem zostaniemy skłonieni do refleksji, ale w głównej mierze na naszych twarzach gości uśmiech. Należy także zaznaczyć, że twórcy scenariusza (Karolina Szablewska oraz Marcin Baczyński) traktują widzów z należytym szacunkiem. Nie dopowiadają na siłę wątków które widz może sam się domyśleć oglądając uważnie film, co ma miejsce bardzo często w amerykańskich produkcjach i niepotrzebnie wydłuża seans. I tak o owdowieniu Mikołaja dowiadujemy się mimochodem w jego dialogach z synem, a o stracie Małgorzaty i Wojciecha w jednej bardzo przejmującej scenie w pustej sypialni tak pieczołowicie przygotowanej dla wymarzonego dziecka. Takich przejmujących momentów jest sporo, jednak nie pozbawiają nas pozytywnego nastroju. Całe szczęście że wszyscy aktorzy – czy to z pierwszego czy drugiego planu - stanęli na wysokości zadania (niezawodny Stuhr czy Malajkat, aktorzy młodego pokolenia Jankiewicz czy Julia Wróblewska, czy nawet nadekspresyjna Roma Gąsiorowska trafiła w punkt z interpretacji własnej postaci), a niektórych jak Dygant czy Adamczyk miło dla odmiany zobaczyć w rolach nieco bardziej ambitniejszych, w których wypowiedzi postaci nie składają się tylko i wyłącznie z wulgaryzmów.
     Uśmiech na twarzy wywołają także zdjęcia w duecie z świetnie dopasowanym soundtrackiem. Warszawa wygląda jak z pocztówki, centrum handlowe w którym rozgrywa się kilka wątków prezentuje się jak jedno z największych w Europie, natomiast ilość śniegu jaka znajduje się na ulicach dorównywałaby którejś z zim stulecia. Dodatkowo pomiędzy konkretnymi scenami słyszymy kolejne świąteczne szlagiery czy nowe kompozycje Łukasza Targosza, podkreślające że cała gama wątków dzieje się w taki dla wszystkich ważny wigilijny wieczór.
     ,,Listy do M” po licznych, słabych komediowych polskich produkcjach są bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Historie są zwięzłe i przejrzyste, bohaterowie wyraziści i wiarygodni. Jednak reżyser Mitja Okorn dodatkowo dorzucił nam bardzo duży bagaż emocji. Jak wspomniałem są wzruszenia, momentami nachodzi nas refleksja, jest dużo śmiechu, a co najważniejsze w finałach wątków jest wyczuwalna magia świątecznych cudów. Seans ,,Listów do M” w okresie świątecznym stał się obowiązkowy obok nieśmiertelnego ,,Kevin sam w domu”. A to chyba najlepsza rekomendacja.

Ocena: 8/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PoOgladane: Okja (2017r.)

PoOglądane: Trainspotting (1996r.)

PoOglądane: K-PAX (2001r.)