PoOglądane: Misery (1990r.)
Na jedną wyśmienitą ekranizację prozy Stephena Kinga
przypadają przynajmniej trzy, bardzo delikatnie
mówiąc, nieco gorsze produkcje. Z jednej strony król horroru bardzo często
wnika głęboko w psychikę postaci co jest niezwykle trudne do przeniesienia na
ekran, jednak nie to jest głównym grzechem filmowców. Największym problemem
jest ugrzecznianie tak szczegółowo opisanych i niemal celebrowanych przez Kinga
scen drastycznych, bądź całkowite ich pominięcie . Czy jest to wywołane
wymogami wytwórni czy być może samą wizją reżysera, pominięcie tych ciężkich
dla oka obrazów pomniejsza wrażenie jakie wywiera na nas historia, może wzbudzić
w nas zażenowanie (jak było to w przypadku ,,Stukostrachów”), bądź nawet nas
zanudzić (,,Uczeń Szatana”). Całe szczęście Rob Reiner reżyserujący ekranizację
,,Misery” idealnie wykorzystał potencjał historii, a niewielkie różnice z
książkowym pierwowzorem potrafił przekuć na korzyść filmu.
Fabuła jest
idealnym materiałem na dreszczowiec. Bardzo popularny autor romansów Paul
Sheldon podczas śnieżycy przechodzi ciężki wypadek samochodowy na mało
uczęszczanej drodze, po którym jest niezdolny do samodzielnego poruszania się.
Jego ,,wybawczynią” okazuję się mieszkająca samotnie Annie Wilkes, która
dodatkowo deklaruje się jako jego największa fanką. Niestety z czasem Annie
dowiaduje się, iż Paul w najnowszej książce uśmierca jej ukochaną postać,
tytułową ,,Misery”, a to jest tylko zapalnikiem do zaprezentowania przez Annie
swojego prawdziwego oblicza.
Fani książki mogli
początkowo odczuwać niezadowolenie widząc jakim aktorom zostały przydzielone
główne role. James Caan nijak miał się do swojego trzydziestoletniego,
przystojnego książkowego pierwowzoru, pisarza uwielbianego przez tysiące kur
domowych, do których kierował swoją twórczość. Natomiast Kathy Bates swoją aparycją,
pomimo celowo oszpecającego kostiumu, nie kojarzyła nam się z psychopatyczną i
nieprzewidywalną Annie. Jednak po seansie śmiem twierdzić, iż takie różnice co
do literackich pierwowzorów były zamierzone. Bo o ile w książce już od pierwszych
stron jesteśmy nastawiani negatywnie do postaci Annie, o tyle w filmie nasza
czujność początkowo zostaje uśpiona.
Nie jesteśmy od
razu wrzuceni w wir szaleństw głównej antagonistki. Reżyser umiejętnie usypia
naszą spostrzegawczość, dawkuje coraz to bardziej jej nieprzewidywalne odstępstwa
od normy. Jednak paradoksalnie nie zanudza nas opowieścią, widz z czasem coraz bardziej ma
odczucie, że zagrożenie wisi w powietrzu i że Paul ani na chwilę nie jest w
pełni bezpieczny. Przy minimalnym nakładzie środków udaje mu się zasiać w nas
ziarno niepokoju, który kiełkuje w coraz to bardziej zaskakujących momentach.
Każdy z dialogów może zakończyć się niemal dramatycznie, kiedy nieprzewidywalna
Annie nie opanuje swoich nerwów.
Oczywiście nie
mogłoby się to udać bez solidnej pracy aktorów. O ile można mieć zastrzeżenia
do odtwórcy roli Paula w kwestii podobieństwa do literackiego pierwowzoru, o
tyle jego gra przez większość czasu prezentuje się solidnie. Grymasy bólu
malują się na jego twarzy przekonująco, a w finale pozwala swoim emocjom
wypłynąć w pełnej krasie. Jednak jego rola i tak jest przyćmiona przez
kapitalną tutaj Kathy Bates. Miłą i niczym niewyróżniającą się twarz potrafi
przyprawić o wręcz demoniczną wściekłość czy pełną depresji pustkę. Nie sądzę
żeby ktoś miał wątpliwości, czy Oskar w 1991 roku za pierwszoplanową rolę
kobiecą powędrował do niewłaściwej osoby. Przy takiej ekspresji, ilości
zaprezentowanych emocji był on w pełni zasłużony.
,,Misery” jest
dowodem na to, że wystarczy dobry fabularny pomysł i para solidnych aktorów
żeby film przykuł uwagę widza. Ciężko stwierdzić, ile części z tego sukcesu
zawdzięczamy twórcy książki, a na ile jest to praca reżysera i scenarzysty.
Faktem jest, że zmiany fabularne (których w odniesieniu do książki jest w sumie
niewiele), nie ingerują nadto w treść historii, a w finalnym produkcie pozwoliły
na ściślejsze zawiązanie wątków. Ugrzecznienie niektórych scen także nie odbija
się piętnem na filmie – momentami nawet bez rozlewu krwi niektórzy będą musieli
odwrócić wzrok od ekranu. Pozycja obowiązkowa dla fanów twórczości Stephena
Kinga. Natomiast fani dobrych, mocnych thrillerów także nie będą w żadnym
stopniu zawiedzeni.
Ocena: 9/10
Komentarze
Prześlij komentarz