MoViĄc O... część 2 - Budowa uniwersum a punkt zwrotny.

     Bezapelacyjnie kino amerykańskie zdominowało większość filmowego rynku. Nie mówimy tutaj o krajach egzotycznych takich jak Chiny czy Indie, których rodzime produkcje w niezrozumiały dla przeciętnego europejczyka sposób podbijają serca obywateli i zarabiają na przekór analityką miliony dolarów. W krajach zachodnich dominuje jankeska kinematografia, czasami z domieszką brytyjskiej i nie mamy się co oszukiwać – tylko nieliczni kinomani mogą pochwalić się znajomością kilkunastu lub więcej produkcji z przykładowo europejskich krajów. Co za tym idzie mimochodem przez dekady mamy wpajany światopogląd amerykanów na wszystkie aspekty dotyczącego nas życia, a trzeba zaznaczyć, że jest to punkt widzenia ludzi prężących się z dumy na myśl o swoim kraju, ale jednocześnie przez to zapatrzonych w siebie i zarozumiałych, przekonanych o pełnym zainteresowaniu całego świata ich poczynaniami. Z drugiej strony trudno ich za to winić, skoro z powodów finansowych najlepsi europejscy twórcy skuszeni ogromnymi produkcyjnymi budżetami wyjeżdżają za ocean oddawać się swoim największym pasją, a żeby nie utracić widzów a przez to i swoich kontraktów tworzą filmy na gust typowego Amerykanina. A jak wiemy gdzie pojawiają się gusta, tam pojawia się także moda na konkretne stylizacje, a w tym przypadku gatunki filmowe.
   I tak oto w latach 30-tych i 40-tych kształtują się pierwsze dramaty, horrory, westerny, kino
detektywistyczne przeistaczające się później w nior czy pierwsza animacja ze studia Walta Disney’a ,,Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”. Na przestrzeni dekad otrzymywaliśmy większe porcje poszczególnych gatunków w zależności od bieżącego na nie zainteresowania – przez to lata 60-te mogą nam się kojarzyć głównie z westernami, 70-te z kinem czysto policyjnym z ,,Brudnym Harrym” na czele, a z początkiem lat 80-tych wkraczaliśmy w coraz szerzej zakrojone wizje przyszłości czy podboje kosmosu zapoczątkowane jeszcze kilka lat wcześniej przez epizod IV
,,Gwiezdnych Wojen”. Lata 90-te to już istny koktajl różnorakich produkcji z nieograniczonym wachlarzem obrazów skrojonych idealnie na każdy typ widza, przez projekty ambitne, po edukujące i z czystym morałem, dotyczące historii niemal depresyjnych ukazujących mroczną stronę życia, skontrastowane uroczymi komediami z niewymagającym humorem i doprawione superprodukcjami  charakteryzującymi się głównie większą uciechą dla oka niż dla duszy. Wraz z nowym millenium – a dokładniej z 2017 rokiem – przy projektach kinowych pojawia się coraz częstsze słowo – UNIWERSUM. Każde, nawet najbardziej absurdalne przedsięwzięcie opierające się na kontynuowaniu, powielaniu bądź powrotem do pewnej historii/linii fabularnej obecnie jest uzasadniane budową uniwersum. A kto jest temu winien? Odpowiedź jest prosta – Marvel Cinematic Universe.
     Zaczęło się niewinnie bo oto w 2008 roku studio uraczyło nas dwoma premierami: ,,Niesamowity Hulk” oraz ,,Iron Man”. Fakt faktem pierwszy z nich nie odniósł jakiegoś spektakularnego sukcesu, ale oba zaprezentowały nam to, co z czasem stało się znakiem rozpoznawalnym ich produkcji i zatrzymuje do tej pory miliony ludzi w kinach do czasu wyświetlenia ostatniej linii tekstowej po zakończeniu projekcji – pojawiła się krótka scenka z wprowadzeniem do kolejnej historii, kolejnej postaci, kolejnych fabularnych możliwości.
     Nie było to czymś do czego do tej pory kinomaniacy byli przyzwyczajeni – nie mieliśmy tu pewności, że kontynuacja będzie dotyczyła czy w ogóle uwzględniała główną postać z dopiero co obejrzanego filmu, ani nie było tu mowy o produkcji na temat jednej z pobocznych postaci – tak zwanego spin-offu. MCU bazujące przecież na ogromnej ilości historii komiksowych wpadło na pomysł, który istniał na papierze od wielu lat: na niespotykaną dotąd skalę (nawet jak na Hollywood) zaczął tworzyć kolejne filmy o superbohaterach, ale nie w żaden niezależny sposób – wszystkie są ze sobą powiązane pomimo oddzielnych linii fabularnych. I jak produkcje kinowe czy seriale animowane z lat 80-tych i 90-tych odeszły w zapomnienie bądź – co gorsza – chcielibyśmy jak najszybciej wymazać je z pamięci, tak w tym wypadku są to produkcje frekwencją oraz zarobkami bijące na głowę konkurencje, a co więcej – spowodowały nawet wzrost zainteresowania komiksami obecnymi na rynku już przynajmniej od kilku dekad.
     Co zdecydowało o kasowym sukcesie przeniesienia komiksowego uniwersum na duży ekran?
Odpowiedź jest złożona. Z jednej strony od początku można było liczyć na fanów historii obrazkowych  – komiksowi maniacy pomimo wielu wcześniejszych rozczarowań pojawią się w kinach z wypiekami na twarzach aby podziwiać swoich bohaterów w kolejnej interpretacji live-action. Z drugiej – i to najważniejsze – wysoki poziom niektórych produkcji pozwolił na przyciągnięcie szerszej widowni. Nie oszukujmy się ale niebotyczne budżety pozwoliły wygenerować dużo bardziej realistyczne, czy po prostu dobrze prezentujące się kostiumy i bronie niż te którymi raczono nas w produkcjach z poprzedniego stulecia i o ile w przypadku wspomnianego już Hulka to nie zadziałało (tutaj akurat bardziej winni są scenarzyści), o tyle już w przypadku ,,Irona Mana” z udziałem Roberta Downey’a Jr. (nawiasem mówiąc kreującego tutaj swoją życiową role) przyniosło żądany efekt. Nie można nie wspomnieć także o bardzo dobrej pracy scenarzystów w poszczególnych produkcjach (,,Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” do tej pory jest uwzględniany w wszelakich rankingach jako jedna z najlepszych trzecich części serii) a wiadomo – skoro tym samym twórcą udał się jeden z filmów w suberbohaterskiej tonacji czemu nie miało by to zadziałać w kolejnym filmie? Tym sposobem zaintrygowani raz po raz wybieraliśmy się na produkcje sygnowane logiem Marvel Cinematic Universe.
     Niestety tutaj pozytywne strony tego projektu się kończą. Bo o ile w przypadku MCU generowanie kilkudziesięciu filmów korzystając z raptem ułamka historii fabularnych powstałych na przestrzenie lat ma sens i rację bytu, o tyle produkcje innych wytwórni ośmielone sukcesem wytwórni opierają się tylko i wyłącznie na czystej rządzy pieniądza i nie można w nich zauważyć nawet krzty pasji. Największy rywal kinowego uniwersum Marvela, czyli DC Comics, pomimo bogatszej i dużo bardziej pionierskiej historii jeśli chodzi o wprowadzanie nowych postaci na kartach komiksu, w swoich produkcjach przez swoją opieszałość i niedokładność sprawia wrażenie
goniącego czołówkę. ,,Man of Steel”, ,,Batman vs. Superman: Świt sprawiedliwości” czy ,,Legion samobójców”, pomimo dobrej bazy fabularnej wydają się próbą nadrobienia kilku już ładnych lat do przodującego jak na razie w tego typu produkcjach konkurenta. Przez to na ich seansach nasz niedosyt miesza się z zawodem, przez niedopowiedzenie niektórych wątków bądź przez ich niezrozumiałe przedstawienie. A warto przypomnieć że nawet na tak już wyeksploatowanym temacie jakim jest historia o człowieku nietoperzu można stworzyć bardzo dobrą seria filmową jaką była seria ,,Mroczny rycerz” Christophera Nolana, dorównująca już kultowej serii ,,Batman” Tima Burtona. Niestety DC Comics
nie jest osamotnione w kreowaniu swojego uniwersum pomimo wszelkich przeciwności. Nawet już po jednym filmie przynoszącym minimalne zyski producenci wciskają nam kolejne twory. ,,Mumia”, ,,Kong – wyspa czaszki”, ,,Godzilla” – generują uniwersum potworów, ,,John Wick”, ,,John Wick 2”, ,,Atomic Blonde” – uniwersum kasty zabójców, a ,,Obecność”, ,,Obecność 2”, ,,Annabelle”, ,,Annabelle – narodziny zła” – uniwersum horroru.
     Najgorsze w tym wszystkim jest to, iż nie tylko nowo rozpoczynane czy rebootowane serie podlegają temu trendowi. Nie tak dawno zostaliśmy uraczeni nawiązaniem do serii ,,Jurrasic Park”,
,,Terminatora” czy ,,Obcego”. Nawet najwięksi jakby się mogło wydawać dotąd twórcy popadają w marazm i zamiast zachwycić nas nową produkcją serwują nam przetrawiony i po raz wtóry przetworzony kotlet gdzieniegdzie doprawiony szczyptą nowej przyprawy. Ba, nawet twórcy książek na podstawie których powstała filmowa seria potrafią tworzyć historie pod kinowe uniwersum - ,,Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” są przykładem jak z serii która przeszła do historii można stworzyć film pusty i totalnie nie wznoszący nic nowego, który i tak odniesie kasowy sukces.
    
Początkowo myślałem że krytyka z jaką podchodzę do nowych produkcji spowodowana jest zmianą mojego podejścia do samej oceny filmu spowodowanym moim wiekiem oraz podwyższonymi wymaganiami wynikającymi ze zwiększonej częstotliwości zapoznawania się z kolejnymi produkcjami. Niestety czas pokazał jak bardzo się myliłem. Powracając - początkowo nieśmiało – do starszych produkcji odkryłem jakim niskim poziomem kina jesteśmy teraz karmieni. Takie oklepane już tytuły jak ,,Forrest Gump”, ,,Milczenie owiec”, ,,Skazani na Shawshank”, ,,Twierdza”, ,,Psychoza”, ,,Dwunastu gniewnych ludzi”, ,,Obcy – ósmy pasażer Nostromo”, ,,Gladiator” pokazują, że pomimo skierowania ich do jak najszerszej publiczności – czyli nie oszukujmy się i powiedzmy szczerze – nie wymagającej większego wkładu intelektualnego nadal zachwycają i wywołują w nas pytanie ,,czemu teraz takich filmów nie robią”? Jak musi być źle, że najbardziej proste i najmniej zawiłe fabularnie produkcje sprzed np. dwóch dekad dostarczają nam więcej przyjemności niż dzisiejsze projekty nawet dumnie reklamujące się jako ,,ambitniejsze” – o ile to słowo nie jest dużym nadużyciem w pojęciu w szerokiej dystrybucji?
     Niestety (jak to by powiedział Jordan Belford czyli ,,Wilk z Wall Street”) na całym świecie rządzi
mocniejszy narkotyk niż kokaina, morfina, LSD i extasy razem wzięte – pieniądz. I póki zapatrzeni w siebie producenci i reżyserzy będą zarabiać na swoich słabych produkcjach, dopóty będziemy mieli wątpliwą przyjemność podziwiać ich twory. Nie ma co się oszukiwać, przeciętny zjadacz chleba nie mający czasu, chęci czy możliwości na poszukiwanie jakiegoś oryginalnego autorskiego filmu, którego premiera nawet nie została odnotowana w żadnym ze znanych mu mediów, woli wybrać się do kina na coś sprawdzonego i pewnego a to dostarczają produkcję bazujące na stworzonym uniwersum. Statystyczny człowiek woli rutynę ponieważ boi się rozczarowań – i na tym właśnie zarabiają amerykańskie wytwórnie. Przez to niestety nie wróżę szybkiego zakończenia koncepcji budowania uniwersum, pomimo jawnej stagnacji jeśli chodzi o poziom prezentowanych obrazów.
     Chociaż pieniądz który spowodował taką sytuację, paradoksalnie może wywrzeć i pozytywny wpływ na kino. Produkcje mniej znanych twórcą mają trudniejszą drogę aby przebić się w świecie komercji, a co za tym idzie muszą zaprezentować dużo większą dawkę walorów artystycznych i technicznych. Niebotyczne budżety nie są w zasięgu twórców poza amerykańskimi więc jest także nadzieja dla produkcji z innych krajów – przy ułamku kwot jakimi dysponują w porównaniu z firmami z Hollywood nie mogą sobie pozwolić na ich naśladowanie jak to robiono do tej pory. Może któregoś dnia ktoś przerwie praktyczny monopol amerykanów i zaczniemy się zachwycać produkcjami np. skandynawskimi czy zza wschodniej ściany? A o tych filmach dowiemy się wcześniej niż po ich jankeskich remakach?
     Na koniec drodzy czytelnicy miał bym do Was apel. Nie obrażajcie się na moje powyższe wywody. Nie twierdzę, że dzisiaj nie ma produkcji naprawdę wartych uwagi oraz takich, na które nie warto czekać. Niestety są one przytłamszone kolejnymi sequelami, prequelami, rebbotami, remakami oraz filmami ,,na podstawie”. Nie twierdze, że wszystkie są złe, twierdze za to że zjawisko ,,oryginalności” w kinie umarło już śmiercią naturalną a co gorsza, to co ponownie nam serwują nie nadrabia jakością. Jeżeli nadal się ze mną nie zgadzacie, proszę cofnijcie się na spokojnie i z obiektywną głową do jednego z tytułów który wymieniłem powyżej. Przeanalizujcie dodatkowo manierę aktorską z kina lat 40-tych i 50-tych. Popodziwiajcie pracę kamery w dowolnym filmie Orsona Wellsa, intrygę w dowolnym filmie Alfreda Hitchcock’a, czy nawet to, jak Steven Spielberg czy James Cameron w jeszcze wydawałoby się tak nie dawno nagranych produkcjach sprzedali nam pionierskie efekty specjalne i wtedy odpowiedzcie sobie na pytanie – czy na pewno dziesiąta muza z czasem nie zmierza w zła stronę?
     Punkt zwrotny w popularności budowanych uniwersów możemy wywołać tylko my. Może warto się zastanowić jak chcielibyśmy żeby wyglądało kino w najbliższej przyszłości, wywołać kierunek w jakim ma ono zmierzać. Mam tylko nadzieje że nie w kierunku w jakim zostało to pokazane w filmie ,,Idiokracja” – kto nie wie niech sprawdzi, jaki film był hitem w zaprezentowanej tam wizji. 

 Artykuł biorący udział w VII edycji konkursu ,,Powiększenie".

Komentarze

  1. Ostatnim zdaniem mbie urzekłeś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

PoOgladane: Okja (2017r.)

PoOglądane: Trainspotting (1996r.)

PoOglądane: K-PAX (2001r.)