PoOglądane: T2: Trainspotting (2017r.)
Powroty po latach
do już dobrze znanych ról i historii nie są żadną rzadkością w kinie. Tak samo
jak nie jest rzadkością to, jak bardzo widzowie są zawiedzeni po seansie
ponownie obsadzonym w znanej nam już linii fabularnej. Dlatego ponownie
mogliśmy (z wątpliwą przyjemnością) po kilkunastu latach przerwy oglądać
Harrisona Forda w kolejnej odsłonie przygód Indiany Jonesa, Sharon Stone w
,,Nagim Instynkcie” czy Marka Hamilla wraz z Carrie Fisher w kolejnej części
serii(alu) ,,Gwiezdnych Wojen”. W ,,T2: Trainspotting” nie dość, że twórcą
udało się po ponad dwudziestu latach zachęcić do ponownego wcielenia się w
kreację całą ekipę aktorów występujących w pierwowzorze, to dodatkowo poprowadzili
ich ponownie reżyser Danny Boyle ze scenarzystą Johnem Hodgem. Czy stworzyli
oni ponownie produkcję o której nie sposób szybko zapomnieć?
znajomych lokacjach i nawiązuje do historii sprzed dwudziestu lat. Fabuła w żaden sposób nie jest odkrywcza – oto ponownie spotykamy się z przyjaciółmi ze szkockiego podwórka, od kiedy ostatni raz widziano jednego z nich (Rentona – oczywiście ponownie w tej roli Evan McGregor) z pieniędzmi ze szczęśliwie przeprowadzonej transakcji. Jednak nie jesteśmy podczas seansu skazani na nudne snucie opowieści co porabiali oni przez ten szmat czasu. O ich poczynaniach dowiadujemy się tylko z ich wypowiedzi i dialogów. Retrospekcje natomiast są tutaj ograniczone do absolutnego minimum i opierają się głównie na migawkach z pierwowzoru, co jest definitywnym mrugnięciem do fanów pierwszego filmu. Wszystkie rozmowy, sytuacje opierają się na ich decyzjach i poczynaniach sprzed ponad dwudziestu lat, które w większości śledziliśmy w produkcji z 1996 roku. Momentami mamy wrażenie że minęło tylko kilka miesięcy od poprzednich wydarzeń, a wrażenie to jest pogłębiane przez bezustanne wspominanie tych dobrze nam już zaprezentowanych sytuacji. Co najważniejsze jednak, bohaterowie są świadomi, że pomimo powracania z tęsknoty do swojej przeszłości świat – w przeciwieństwie do nich – ruszył do przodu.
I dzięki temu co
jakiś czas pomiędzy kolejnymi obalonymi piwami czy szotami w barze Renton z
Simonem robią sobie multum selfie które publikują we wszystkich możliwych portalach
społecznościowych, w klubie przy muzyce królującej na dzisiejszych parkietach
tak różniącej się od tej z lat 90-tych, prędzej spotykają młode damy mogące być
ich córkami spłodzonymi przy okazji jednej z narkotykowych imprez sprzed lat
niż kobiety bliżej swojego wieku, a nawet w przebłysku geniuszu starają się upięci
pod krawatami o dofinansowanie z budżetu państwa na rewitalizację baru który
odziedziczył Simon. To wszystko powoduje w naszym odczuci urealnienie historii
i dużo łatwiej jest nam przyswoić sobie jej treść.
Wobec tego wszystkiego
Boyle dorzuca nam istne wisienki na torcie w postaci oryginalnych i genialnych
wręcz sekwencji montażowych. Mało wspomnieć tu o świetnym ujęciu przez drzwi w
klubowej toalecie czy surrealistycznym uwidocznieniu próby samobójczej Spuda,
ale podobnie jak i w pierwszej części nie przyćmiewa to w żaden sposób
wydźwięku historii. Jest tylko jej bardzo pozytywnym dopełnieniem.
Czy powrót twórców
rerzysera wraz ze scenarzystą i ze wszystkimi którzy wystąpili ponad dwe dekady temu się opłacił? Moim zdaniem jak najbardziej. Historia
nie jest w żaden sposób wymuszona, śledzimy poczynania bohaterów z ciekawością i jesteśmy zaintrygowani jak życie aktualnie się potoczy. Sztampowość w opowieści wkrada się jedynie w finałowej konfrontacji z Begbiem, który rozwścieczony pragnie zemścić się na swoim dawnym przyjacielu.
Jeżeli więc przypadł wam do gustu pierwszy ,,Trainspotting”, z tego też
będziecie zadowoleni. Jeżeli Wam się nie podobał, nie zaglądajcie do tej
produkcji – zawiera wszystko to, co
nas urzekło bądź ewentualnie zraziło w pierwowzorze. Ja na szczęście należy do tych pierwszych wymienionych i dlatego prawie dwugodzinny seans był dla mnie czystą przyjemnością.
Ocena: 8/10
Komentarze
Prześlij komentarz