PoOglądane: Marsjanin (2015r.)



  Jakiego filmu sci-fi moglibyśmy spodziewać się od Ridley’a Scotta? Większość z nas stwierdziłaby że mrocznego, przepełnionego przemocą z akcją obsadzoną we wręcz depresyjnym środowisku, najlepiej jeszcze z dodatkiem jakiejś krwiożerczej istoty z innej planety. Historia samotnie pozostawionego astronauty, który musi przeżyć kilka lat w pojedynkę na niezamieszkanej przez nikogo, niedostosowanej do życia planecie idealnie wpisuje się w konwencję kina do jakiego przyzwyczaił nas twórca ,,Obcego” i ,,Łowcy androidów”. Spodziewamy się ciężkich emocji wynikających z osamotnienia, bezradności i krytycznego położenia w jakim znajduje się Mark Watney – tytułowy ,,Marsjanin”. Natomiast już po pierwszych minutach seansu stwierdzamy, że idziemy w całkiem przeciwnym kierunku, niż ten do którego przyzwyczaiła nas większość produkcji z tego gatunku w ostatnich latach – w kierunku pozytywnych, ciepłych emocji a nawet dobrej komedii. I wiecie co jest najlepsze? Wcale nam to nie przeszkadza.
     Oczywiście duża w tym zasługa Matta Damona. Jego postać - Watney nie jest osobą użalającą się nad sobą ani poddającą się bez walki. Zamiast opłakiwać swoją sytuacje, w pierwszej kolejności poddaje analizie swoje położenie i bierze się do roboty, a ilość i jakość jego pomysłów przywodzi na myśl samego legendarnego już McGywera. Wydawać by się mogło że prowadzenie historii w takiej konwencji może pogrążyć tą produkcje – dzieci z lat 90-tych już dawno dorosły i przestały wierzyć w bajki serwowane przez seriale z tamtych lat - jednak tutaj scenarzyści bardzo dobrze odrobili pracę domową – nie tylko nieobeznani w tematyce podbojów kosmosu zostaną przekonani co do prawdziwości i skuteczności czynności podjętych w celu uratowania Marka. Widać że odbyły się wielogodzinne konsultacje ze specjalistami w tej sprawie i ani razu nie jesteśmy zasypywani naciąganymi rozwiązaniami typu ,,może nikt nie zauważy absurdu”. Co prawda malkontenci mogą być sceptyczni co do sceny finałowej w przestrzeni kosmicznej (chodzi mi tu o rozdarcie skafandra w próżni w celu przemieszczenia się w niej przy pomocy wydzierającego się z niego powietrza), ale z drugiej strony – sceny z ,,Apollo 13” też dla niektórych wydawały się niemożliwe do odbycia się w poza ekranowym świecie, a mieliśmy tam bardzo dokładne odzwierciedlenie prawdziwych zdarzeń, więc już nie bądźmy tacy drobiazgowi.
     Mimo oczywistego skupienia historii na poczynaniach Watney’a nie otrzymujemy tutaj przysłowiowego ,,teatru jednego aktora”. Z radością i ciekawością podglądamy poczynania naukowców, załogi ,,Hermesa” i szefostwa NASA przy opracowywaniu planu ściągnięcia bezpiecznie na Ziemię pozostawionego astronauty. Każda z postaci wdrożonych do projektu odratowania Marka prezentuje nam nieco inne spojrzenie na zaistniały problem, jednak wyczuwalna chemia między aktorami powoduje że nie rozpatrujemy postaci indywidualnie, ale jako cały zespół. Przenoszenie akcji pomiędzy trzema miejscami – obcą planetą, siedzibą NASA i statkiem kosmicznym ,,Hermes” – wprawia akcję w ruch i nie pozwala nam się nudzić. Sceny kontaktu na linii Mars – Ziemia są także okazją do kliku gagów które – o dziwo – nie wyglądają na wymuszone czy przesadzone.
     Od strony technicznej też nie mamy nic do zarzucenia – poza kilkuminutowymi sekwencjami odbywającymi się bezpośrednio w przestrzeni kosmicznej, burzy na Marsie oraz dosłownie kilkoma wybuchami spece od efektów specjalnych mogli całkowicie poświecić się tworzeniu imponującej scenografii Czerwonej Planety. Ciepło obrazu zadziwiająco współgra z przewijającymi się nutami stylu disco – Abby, Donny Summer czy nawet piosenką Davida Boviego.
     Po latach projektów przedstawiających próby podboju kosmosu w bardzo ponurych i negatywnych wizjach, ,,Marsjanin” okazuje się bardzo przyjemną odskoczną. Nie mamy tutaj ludzkości w stanie zagrożenia, zniszczonej w jakikolwiek sposób planety Ziemia, czy członków ekspedycji wybijanej w hermetycznie zamkniętym statku przez nieznane monstrum. Dokładność oraz szczegółowość z jaką przedstawiono poczynania Watney’a oraz działania mające na celu sprowadzenie go na Ziemię  wydają się tak realne, że bardzo łatwo przyswajamy historię. Jedynym występującym tu czarnych charakterem jest coś co towarzyszy każdemu człowiekowi – czysty pech. Dodajmy do tego pozytywnie wykreowaną główną postać rzucającą co jakiś czas grypsem w nasz ekran, przyprawmy nieprzesadzonym humorem sytuacyjnym i nie trudno będzie nam się odprężyć na tym filmie. Może Pan Scott powinien przestać rozmieniać legendą swojego dziecka (Ksenomorfa) na drobne i zastanowić się nad swoimi kolejnymi produkcjami oraz utrzymywać je w nieco pozytywniejszym klimacie – ponieważ ta produkcja wyszła mu zaskakująco dobrze.

                                                                                                                                              Ocena: 8/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PoOglądane: Trainspotting (1996r.)

PoOglądane: Piątek trzynastego (1980r. - 2001r.)

PoOglądane: K-PAX (2001r.)